Sándor Márai – Dziennik 1943-1948 (warto)

Zabierałem się do dzienników Maraia niczym koalicja do związków partnerskich. Ale w odróżnieniu od koalicji, wreszcie się zabrałem.

Varga od lat promował Maraia w swoich felietonach, ale zakładałem że co on się tam zna na literaturze. A to jednak dzieło na skalę co najmniej europejską. Czyli światową.

Za:

  • Świadek epoki faszyzmu, komunizmu, upadku klasycznej XIX-wiecznej kultury no i kultury w ogóle. Z perspektywy „małego” narodu, który nie zawsze był mały. Ale w pewnym momencie przepierdolił swoją pozycję regionalną i skarlał nie tylko terytorialnie, ale też duchowo. Brzmi znajomo?
  • Poziom literacki wspaniały. Czasem kikuzdaniowe aforyzmy, a trafiające w dychę. Stempowski ze swoją niechęcią do czernienia papieru były zachwycony.
  • Zero złudzeń odnośnie natury ludzkiej.

Przeciw:

  • Najciekawsze były dla mnie zapiski do momentu wyjazdu Maraia z Węgier. Bo we Włoszech Szandor przestaje być wschodnioeuropejczykiem czy pisarzem wschodnioeuropejskim, a staje się po prostu pisarzem. Czyli przestaje pisać o morderstwach, wojnie, totalitaryzmach, trupach i upadku kultury. A zaczyna pisać o sztuce klasycznej i chmurach nad Wezuwiuszem. Problem nie leży oczywiście po stronie pisarza, tylko spaczonego czytelnika. But still.
  • Zero złudzeń odnośnie natury ludzkiej i przyszłości naszego gatunku.

Re: anonimowe ofiary wojny

Ostatniego wieczoru w Leányfalu wezwałem weterynarza i poprosiłem, by uśmiercił mego psa Jimmy’ego. Był już stary i bardzo chory, nie wytrzymałby tego wędrownego trybu życia. Podał mu strychninę, Jimmy po dwóch minutach umarł. Był wytwornym stworzeniem i zmarł z dostojeństwem: wyciągnął się w pięknym geście, z gracją jak Pawłowa czy Niżyński w ostatnim poruszeniu tańca. Pochowałem go w ogrodzie pod młodym drzewkiem brzoskwini.
Drobne znaki: w południe w tramwaju nr 75 trzech kompletnie pijanych esesmanów. Ci mężczyźni w mundurach khaki są w miejscach publicznych zawsze zdyscyplinowani i uprzejmi. Po raz pierwszy widzę pokrzykujących, rozbawionych, zapewne wszystko już wiedzących i gwiżdżących na wszystko, pijanych esesmanów.

Do tramwaju wsiada żołnierz Wehrmachtu, skromnie siada w rogu wagonu. To stary człowiek, wychudły, twarz ma umęczoną i nieogoloną. Mundur wytarty. Wiezie kurę, z ostrożną czułością ogrzewa i tuli ją do siebie.

Jak inny jest ten wiozący kurę, wyliniały niemiecki żołnierz niż ci sami żołnierze sprzed kilku lat, kiedy brzegiem Dunaju mknęli w kierunku Jugosławii.

Re: błogosławieni którzy widzieli i uwierzyli

Niestety, by zrozumieć, wszystko trzeba przeżyć osobiście, na własnym ciele, we własnej rzeczywistości. Wszystko, co słyszało się w ostatnich latach o losie polskich, niemieckich, austriackich Żydów, było tylko mglistym obrazem. Ale kiedy po raz pierwszy ujrzałem – w Budapeszcie, na placu Vörösmartyego – jak dwaj gestapowcy prowadzą człowieka do ciężarówki, zrozumiałem, czym jest ta rzeczywistość. A teraz, gdy pod oknem przesuwają się ci mężczyźni, kobiety i dzieci z żółtymi gwiazdami, by stłoczeni w pięcio-, dziesięciotysięczny tłum oczekiwać niewiadomego – a właściwie bardzo wiadomego! – losu, gdy muszą opuścić swoje domy, swoją pracę – ale dlaczego?! – by siedzieć w barakach i lepiankach na obrzeżach miast, z żywnością na dwa tygodnie, bez pieniędzy, bez płacy – ale dlaczego?! – teraz wreszcie rozumiem. Wszystko to jednak trzeba zobaczyć na własne oczy.

Dusza ludzka nie posiada prawdziwej wyobraźni. Tylko rzeczywistość ma wyobraźnię.
Trzysta tysięcy ludzi drży o swój los w domach z żółtą gwiazdą; smarkacze z partii strzałokrzyżowców, szesnasto-, osiemnastoletnie wyrostki, chodzą na rabunek do tych domów, zabierają mieszkańców na barki rzeczne albo prowadzą do punktów zbiórek. Tysiące ludzi – grupy kobiet, dzieci, starych ludzi – ciągną niemo w listopadowym chłodzie ku nieznanemu losowi. Na każdym kroku rabunek i łapanie jeńców.

Nawet jeśliby wszystkie te oskarżenia, które kiedykolwiek stawiano Żydom, miały być prawdziwe, dziś musi się z nimi solidaryzować każdy, kto chce się jeszcze nazywać człowiekiem, bo ich cierpienia przekraczają wszelkie wyobrażenie.
Wysiedlają Szwabów, tak samo, jak w zeszłym roku Żydów, pędzą ich jak stado bydła, setki tysięcy ludzi. „Kolektywna kara” jako międzynarodowa praktyka to najpodlejsza zasada, jaką wymyślił ten wiek. Wczoraj „Żydzi”, dzisiaj „Szwabowie”, jutro „mieszczaństwo”, pojutrze „kłapouchy”… I pędzą winnych i niewinnych, dzieci i starców. To już koniec moralności europejskiej. „Wielkie mocarstwa” obojętnie przesiedlają zbiorowości ludzkie, które stworzyły w swoich miejscach zamieszkania wysoką kulturę; pędzą ich „w majestacie prawa”, grupowo, jak stado bydła, z kraju do kraju. W takich chwilach ogarnia mnie pragnienie opuszczenia – w jakikolwiek sposób – tego społeczeństwa. Tego świata.

Re: kwestia żydowska

Nie sposób rozmawiać z ludźmi. Podobnie jak nie sposób rozmawiać z szaleńcami czy pijanymi: węgierska klasa średnia upiła się problemem żydowskim. Rosjanie już przy Kőrösmező, nad Budapesztem Anglicy i Amerykanie, a to społeczeństwo, oszalałe, z pianą na ustach, nie chce i nie umie mówić o niczym innym, jak tylko o kwestii żydowskiej.
Sąsiad, jeszcze do niedawna entuzjastycznie wspierający nazistów, zaprosił teraz na kolację rosyjskich oficerów GPU. Podczas kolacji zapytał, co bolszewicy sądzą o Żydach. Jeden z oficerów wzruszył ramionami i powiedział: „Pójdą do pracy jak cała reszta”.

Nieszczęśni węgierscy Żydzi, których większość już wyginęła, a pozostali właśnie walczą ostatkiem sił o życie pośrodku peszteńskiej gehenny, od czasu wejścia Rosjan demonstrują swoje rany, które są rzeczywiście straszliwe, więc zasługują na wszelkie współczucie. Ale Rosjan te rany specjalnie nie wzruszają. Rosjanie nie odnoszą się do Żydów z jakąś przesadną sympatią – fakt, że ich nie prześladują, a to wielka różnica. Jednak Żydzi po pierwszym – jak się wyraził mój rabin – „rozczarowaniu” będą się musieli kontentować tym, że ich nie prześladują, ani z przyczyn rasowych, ani osobiście. Zarówno mentalnie, jak pod względem stylu życia większość Żydów należy do mieszczaństwa czy drobnomieszczaństwa, więc po upływie kilku tygodni albo nawet od zaraz podzielą los tej warstwy, który będzie taki, jaki będzie – ale nie będzie on inny dla Żydów i dla chrześcijan. Wielu z tych biedaków oczekuje od Rosjan jakiegoś charytatywnego cudu, zadośćuczynienia, materialnego i moralnego odszkodowania, ale jak znam Rosjan, nie będzie o tym mowy. Wszystko, na co Żydzi mogą liczyć, to perspektywa, że ich mordercy zostaną ukarani, jak zresztą wszyscy odpowiedzialni za wojnę i przemoc, i że nie będą prześladowani z powodu swego pochodzenia; ale poza tym nie tylko otrzymają możliwość pracy, co wręcz zostaną do niej zmuszeni. Naiwne wyobrażenie, że miliony Rosjan zginęły na Ukrainie i gdzie indziej po to, by na placu Wolności w Budapeszcie rozdawać obrabowanym i umęczonym Żydom węgierskim członkostwa dyrekcji, pakiety akcji i kamienice, jest po prostu marzeniem ściętej głowy.

Zarówno Żydzi, jak i chrześcijanie mogą rozwiązać „kwestię żydowską” tylko w jeden sposób: postawą moralną i konkurencją jakości.
Narzekania na Żydów. Pełno ich we wszystkich urzędach, mówią, są nieuczciwi w handlu, bezceremonialni, pozbawieni smaku, głośni i niesprawiedliwi w prasie, w życiu publicznym, w polityce i tak dalej.

Ja nie widzę problemu w tym, że Żydzi są w urzędach, na giełdzie czy w redakcjach. Problemem jest to, że to są w większości swego rodzaju pseudo-Żydzi, ludzie pospolici, bezwartościowi, nieudolni. Wielka tragedia odarła z wartości również Żydów – zniszczone zostały nie tylko zabytki żydowskie, ale również najcenniejsi Żydzi. Wśród pisarzy Antal Szerb, Szomory, Sárközi, Gábor Halász, András Hevesi; ich miejsca zajęło kilku gorliwych moskowitów. I stało się to wszędzie: pseudo-Żydzi pojawiają się w miejscu faszystowskich pseudochrześcijan, którzy znikli. Stąd powszechna nieudolność, nieuczciwość, a gdzieniegdzie i podłość.

Re: „historyczna rola Żydów w EŚW”, ale na poważnie – w Polsce chyba nikt „normalny” nie odważył się czegoś takiego napisać

Żydostwo węgierskie dało umysłowemu życiu węgierskiemu wielkie talenty: przychodzą mi od razu do głowy nazwiska Dávida Angyala, Bernáta Alexandra, Sándora Ferencziego, Milána Füsta, Alberta Gyergyaiego, Sándora Hevesiego, Jenő Heltaiego i jeszcze kilka tuzinów. Ale jakże płytki był jego przeciętny poziom, ukrywający się za plecami tej elity – a zawsze ten przeciętny poziom się liczy! – jak płaskie było to wszystko, co produkowali, popularyzowali i rozpowszechniali w prasie, w teatrach, w wydawnictwach książkowych! Ten „front umysłowy” jest przynajmniej w tym samym stopniu odpowiedzialny za to, że węgierski naród w swej masie, wliczając weń klasę średnią, pozostał nieoświecony, a więc niezdolny do moralnej odpowiedzialności, podobnie jak pasożytnicza część ziemiaństwa, obszarnicy i utrzymywana przez nich warstwa urzędnicza. Jeśli chce się prawdy, trzeba jej chcieć odważnie, bezwzględnie. Nie można udawać, że bulwarowe pisemka są prasą kulturalną, i jednocześnie świadomie rezygnować z wszelkich wyższych wymogów umysłowych! Wiem, że było też co innego. Był Osvát, był Ignotus i „Nyugat”… Ale do tłumów przemawiała inna prasa, która była taka, jaka była, i w której żydowskie Jaśki i Kacpry poprzebierane w kapelusze z ostnicą, z przypiętymi do kubraków kokardami w narodowych kolorach warzyły dla klasy średniej tę pożywną papkę, ten groch z kapustą, od którego gładko głupiał każdy, kto się nim karmił. Kiedy poznałem bliżej te pisma, miałem początkowo nadzieję, że może da się tu coś jeszcze uratować, dodać szczyptę pieprzu do tej bryi, płomyczkiem zapałki rozświetlić tę ciemnotę. Myliłem się! Przeto Żydzi nie powinni się dziwić, że to społeczeństwo, które w niemałej części z powodu ich handlowej chciwości i niskich wymogów umysłowych – a dokładniej: pseudoumysłowych – znalazło się w stanie upadku kultury i moralności, popełniło te wszystkie grzechy, których skutkiem była śmierć mas żydowskich i w końcu zguba całego narodu węgierskiego. Bo oświecenie to nie tylko bohaterstwo; oświecenie jest też moralnością.

Re: cały Naród walczył / ratował Żydów / był w opozycji

Ludzie nigdy nie są tak niebezpieczni jak wtedy, gdy mszczą się za winy, które sami popełnili.
Wszyscy spieszą udowadniać, ile wycierpieli, jak bardzo są niewinni i ilu ofiarom pomogli! To prawda, wielu ludzi wiele wycierpiało i wielu ludzi udzielało też pomocy. Ale faktem jest, że w ciągu minionych dwudziestu pięciu lat w mniejszym czy większym stopniu skompromitowali się wszyscy, którzy tu żyli, i wszyscy są w pewnej mierze winni, nawet jeśli są ofiarami. Jakie żałosne jest to skamlanie, to „zbieranie punktów”, przekonywanie szeptem, że ktoś uratował dwóch Żydów, dał schronienie uciekającemu, nie złożył przysięgi na rząd Szálasiego! Nie o to chodzi, moi panowie! Chodzi o to, że przez dwadzieścia pięć lat społeczeństwo odwróciło się od kultury. Cała reszta jest jedynie skutkiem. Prawda jest taka, że wszyscy cierpieliśmy w tych latach; ale też wszyscy jesteśmy winni.
Dla mnie w ojczyźnie praktycznie teraz zaczyna się najtrudniejsze: czas, w którym moje milczenie zostanie uznane za zdradę przez tych, którzy powodowani lekkomyślnością, chciwością albo zepsuciem pospieszyli, by wziąć udział w rozmaitych podłościach, i chcieliby pociągnąć za sobą innych, by jak najwięcej ludzi siedziało na ławie oskarżonych, na którą prędzej czy później czas ich posadzi. Ja wiem, że moje milczenie nie jest „zdradą”, tylko wiernością. Ja chcę demokracji i kultury, oni podstępnej zabawy w Indian i rozbójniczej przygody. Muszę teraz pozostać silny, cokolwiek nastąpi.

Re: ein Volk, ein Reich, ein Führer – sto lat później powtórzone, czasem jako farsa (Polska, Węgry), czasem jako tragedia (Rosja)

Co się zdarzyło przez tych pięć lat? Niewyobrażalnie wiele kłamano; to było najbardziej męczące. Życie wypełniło się mdlącymi oparami łgarstw; atmosfera była jak podczas sirocco; we wszystkim i o wszystkim kłamano. Moja własna praca też się zrobiła nieprawdziwa, bo nie mogłem do końca wypowiedzieć zdania. I zabijano, zabito masy ludzi nie tylko na polach bitew i w bombardowanych miastach, zabijano w sposób przemysłowy, w Auschwitz, w Olmütz i pod Lublinem, w obozach internowania, tłumy przewożono w wagonach bydlęcych – miliony, miliony Żydów, Polaków, Rosjan, Belgów, Francuzów, Holendrów – do tych fabryk śmierci, w których zabijano ich środkami chemicznymi, nowocześnie, i palono w piecach do palenia trupów. A potem zniszczono najpiękniejsze miasta europejskie; ale na to już nie zwracaliśmy uwagi.

A jednocześnie przez cały czas kłamstwa, od rana do wieczora; nazywano je propagandą. I pienia radości w niezmierzonej głupocie i zawiści w okresie początkowych sukcesów. Wiele pomyłek i jeszcze więcej fałszywych tropów. I zawsze tchórzostwo i chciwy egoizm.
Szajka morderców i grabieżców, która po 19 marca obwołała się węgierskim rządem królewskim, złożyła rezygnację. Co teraz robią ci ludzie poza ratowaniem własnej skóry? Co myślą o tym wszystkim post festa? Kraj pogrążył się w występku. Całe pokolenia będą musiały odzyskiwać jego dobre imię i opinię uczciwości. I nawet nie będziemy mogli się tłumaczyć, że czyniliśmy to wszystko w sytuacji ostatecznej, pod przymusem obcej władzy; przymus rzeczywiście istniał, ale lud tego kraju z gotowością i spontanicznie przyczynił się do tego, że za tę hańbę będziemy musieli ponieść odpowiedzialność przed historią.
Cokolwiek się stanie: wobec tych, którzy to wszystko zaplanowali i wykonali, którzy zhańbili tymi strasznymi czynami honor węgierskiego narodu, w czas ostatecznego rozliczenia nie powinniśmy mieć współczucia.

To ludzie tak zepsuci, wszyscy razem i każdy z osobna, że nie tylko nie sposób ich żałować, ale nawet oskarżać. Tylko wszystkich ich stąd uprzątnąć.
W ciągu minionych dwudziestu pięciu lat warstwa panująca prowadziła politykę „chrześcijańską i narodową”. Wielkie tłumy dmuchały w ten płomień, który w końcu doszczętnie spalił dotychczasowy węgierski świat. „Chrześcijańska i narodowa” polityka zasłaniała prawdziwy wymiar problemów społecznych parawanem OTI [500+] i doprowadziła do sytuacji, w której chciwa, niemoralna i całkowicie pozbawiona kultury klasa panująca zażądała od społeczeństwa dla siebie i dla swoich bliskich przywilejów, nie oferując w zamian żadnej wiedzy, zdolności czy moralności. Powołując się na swoje „chrześcijańskie i narodowe” poglądy ludzie nieposiadający wiedzy fachowej ani sumienia chcieli się bogacić, zdobywać pozycję i panować. Większości się to udało. Uprawiali symonię wielkimi pojęciami chrześcijaństwa, jak kiedyś tytułami kościelnymi i relikwiami. Wielka idea narodu była przez nich używana jak maczuga, dostawał nią w łeb każdy, kto odważył się myśleć o przyszłości Węgier inaczej niż oni, przekonani o wiarygodności własnego chrześcijaństwa i patriotyzmu. Nawet aptekarz, pisarz, lekarz, uczony czy inżynier mógł być przez nich uznany jedynie wówczas, gdy był narodowym aptekarzem, pisarzem czy lekarzem.

To była „prawicowość”: sztuczny i utrzymywany na siłę tytuł do zdobywania pozycji i dodatkowych zarobków, nawet gdy się nie posiada żadnych uzdolnień. A że materia ludzka, która ma podnieść kraj z ruin, pozostała przecież ta sama, narzuca się pytanie: czy „lewicowość” nie stanie się takim samym tytułem do wybijania się nieodpowiednich ludzi? Trzeba na to uważać, jeśli się da.
Daremne wszelkie opanowanie, doświadczenie, na próżno wiem, że wszyscy jesteśmy winni – a jednak to wszystko, co już trzeci tydzień dzieje się z mieszkańcami Budapesztu, jest nie do pojęcia i nie do wytrzymania. Wyzbyty nadziei, bezsilnie słucham tego piekielnego hałasu, oznaczającego spustoszenie domostw miliona, półtora miliona ludności, zniszczenie wszystkiego, co było dla mnie ważne – a wszystko tylko dlatego, by Rosjanie o kilka tygodni później dotarli do granicy Austrii. Dla tej przyczyny kilku nazistowskich generałów poświęca życie i domy półtora miliona ludzi, tylko i wyłącznie z tego powodu. Rozumiem, że dla Niemców już nigdy nie będzie przebaczenia – rozumiem, że na coś takiego można odpowiedzieć tylko zbrojnie, raz na zawsze. Naród, w duszy którego wyhodowano aż tak wielkie okrucieństwo, nie zasługuje na wyrozumiałość. To samo zrobili ze Stalingradem, z Charkowem, z Kijowem, z Calais, z miastami włoskimi… zrobili i robią, zawsze gdzie tylko mogą, niszczą metodycznie, na zimno, według planu! Spustoszą całą Europę „ze strategicznej konieczności”. Za to nie ma przebaczenia. Ci, którzy przyjdą po nas, zawsze powinni o tym pamiętać, cokolwiek się stanie.

Re: Zachód vs Wschód

Anglicy i Amerykanie są jak uwodziciel, który znów szepce Węgrom do ucha: rzuć tego brutalnego męża (tym razem są nim Rosjanie). Ale nie obiecują, że po zerwaniu ożenią się z nami.

Rok temu dokładnie tak samo przekonywali nas, żebyśmy zerwali z Niemcami. Tyle że w niczym nie pomogli, tak samo jak dziś. Nasz naród szamoce się w śmiertelnym uścisku wielkich mocarstw, a one przymilnie przekonują, że powinien mieć „kręgosłup”. I jednocześnie łamią mu ten kręgosłup. Ale o tym nikt nie mówi.
Przypomina mi się dziennikarz angielski, który niedawno postawił mi zarzut, że „nie mamy poczucia winy”. Zuchy ci Anglicy, zuchy i wielki naród. Teraz podszeptują nam, żebyśmy zerwali z Rosjanami, „przeciwstawili się” im; wczoraj zupełnie tak samo przekonywali nas, żebyśmy zerwali z Niemcami; nie powiedzieli tylko, na jakiej podstawie i w jaki sposób mielibyśmy się „przeciwstawić”, gdybyśmy na przykład bardzo chcieli, mały, bezbronny naród naprzeciw olbrzymów – a oni sami, Anglicy? Co nam przyniosą, jeśli się „przeciwstawimy”? Co przynieśli Polakom, Serbom, którzy rzeczywiście walczyli? My, małe narody, też coś umiemy. Przytakujemy, odchrząkujemy. I mamy rację, póki oni, wielkie narody, robią politykę światową na nasz koszt, jak choćby teraz, kiedy jesteśmy przeliczani na kilka głosów w zbliżającej się amerykańskiej elekcji.

Re: Europa

Mieszkaniec Europy przez długi czas mógł mówić z pełnym zaufania spokojem „mój Bóg”. Potem, z nieoczekiwaną groźbą, ponuro mówił: „moja religia”. Jeszcze później z niezdrowym podnieceniem zaczął trajkotać: „moja ojczyzna, mój naród”. A teraz, z przekrwionym okiem, wydziera się obłędnie: „moja rasa”.

I w tej właśnie chwili przestał być Europejczykiem.
Co mnie tutaj trzyma, w tej śmierdzącej trupem Europie, co mnie wiąże z tym truchłem, któremu szczury odgryzły nos, a każdy, kto je obejmie, zakaża się trupim jadem? Wspomnienia, pamiątki zanikającej kultury? Na pewno też, ale co najmniej w tym samym stopniu pamięć wspólnych cierpień, a szczególnie wspólnych grzechów. Bo wszyscy jesteśmy winni, Europejczycy, którzy tu mieszkamy i pozwoliliśmy, żeby doszło do tego wszystkiego, a we wspólnym poczuciu winy istnieje silniejsza od innych uczuć więź wspólnictwa. Jesteśmy wspólnikami, jesteśmy winni, jesteśmy Europejczykami.
Podróżujemy przy pięknej pogodzie; pejzaż toskański wokół Florencji tu i tam skrywa srebrna mgła. Pociąg pędzi przez całą Italię, podróżny, wyglądając przez okno, mimochodem ogląda krajobrazy Lombardii, Toskanii, Kampanii. Przed dwustu laty te miasta były jeszcze wrogimi państwami; dziś wtopiły się w Italię i w dziesięciogodzinnym rozkładzie jazdy rapido bez przeszkód mieści się to wszystko, co przez stulecia było potęgowaną wojnami obcością i wrogością. Tak kiedyś stanie się z całą Europą, gdy tylko Rosjanie zostaną wyproszeni z Europy z powrotem do Azji.

Re: pierwsze, w miarę pozytywne spotkanie z Rosją (mogli okraść, zgwałcić i zabić, a tylko okradli)

Najsympatyczniejszy z nich to pewien starszy mechanik z Moskwy, człowiek cichy, czysty, ściele sobie osobno w kącie i stara się w nim utrzymywać jaki taki porządek. Poprosił, żebyśmy mu wyprali koszulę i pościel, od razu też dał do prania mydło i naniósł wody. Widać po nim, że ma naprawdę dość tego wszystkiego, wojny, brudu, całego otoczenia.

Hassan, taszkientczyk, był w pokoju, kiedy opowiedziałem dowódcy o rabunku; pół godziny później spotkałem go, jak przygnębiony wlókł się z poddasza; dowiedziawszy się, że było tam coś do zrabowania, prędko pobiegł sprawdzić, czy zostało coś dla niego. Na jego azjatyckim skośnookim obliczu malowało się nieskryte rozczarowanie, że kto inny był sprytniejszy i szybszy.
Treser [w cyrku] pracuje z dziesięcioma pysznymi, potężnymi białymi niedźwiedziami. Podczas trwania numeru cały czas coś mówi do tych mruczących, otwierających paszcze, niespokojnych bestii. Ani na chwilę nie przerywa tej wartkiej przemowy szeptem. Kiedy tak przyglądam się jego występom, przypomina mi się, że kiedyś w Leányfalu ja też znalazłem się w sytuacji tresera, w małym domku na skraju lasu, w styczniu 1945 roku, kiedy stałem naprzeciw półtora tuzina pijanych Rosjan żądających kobiety; dokładnie tak samo do nich mówiłem, jak ten poskramiacz do białych niedźwiedzi. Wtedy ta sztuka się udała.

Re: prawda o komunizmie, a może raczej o Rosji?

Rosjanie nie gniewają się szczerze i naprawdę na faszystów. Klną ich, ale nie czują, że są im obcy. Obcy to jest zawsze ten inny człowiek, który nie jest ani faszystą, ani komunistą. Na takich naprawdę się gniewają.

Przeciw faszystom walczyli, bo niemiecki imperializm w mundurze faszystowskim zmusił ich do wojny. Więc biją faszystów tu i tam, dopóki ci są imperialistami. Niemiecki faszyzm popełnił ten jeden wielki błąd, że głosił teorię ras; Rosjanie są mądrzejsi, nie tacy małostkowi. Ale faszyzm kiedyś przestanie być imperialistycznym niebezpieczeństwem, a „faszystowski materiał ludzki” nie jest dla Rosjan pozbawiony zalet: mogą go wychować, coś z nim począć, wart jest tego, by się nim zajmować. Co innego szczerze antyfaszystowski burżuj, który zarówno w faszyzmie, jak i w komunizmie widzi tylko przejaw terroru… to jest prawdziwy wróg! Rosjanie to wiedzą.
M., znajoma lekarka, mówi, że w wieku ośmiu, dziesięciu lat dzieci wchodzą w tak zwany „okres myszkowania”, kiedy to z niespokojną ciekawością buszują po szafach i szufladach, wszystko przeszukują, wszędzie zaglądają… Rosjanie znajdują się obecnie w takim okresie. W Leányfalu wielokrotnie widziałem, jak moi umundurowani rosyjscy goście bez żenady zaglądali do szuflad i szaf, obmacywali rozmaite przedmioty, oglądali maszynkę do golenia, szpulkę, naparstek, i czasem nawet niczego nie zabierali. Tylko bawili się, myszkowali jak ośmio-, dziesięcioletnie dzieci.
Nie rozumiem ich taktyki, to znaczy, rozumiem, ale nie mogę jej przyjąć do wiadomości. Węgierskie kierownictwo partyjne składające się z komunistów żydowskich podaje narodowi bolszewizm w tak ogromnych dawkach, jakby prowadziło doświadczenia na zwierzętach. Biologia i patologia uczy, że to zawsze wywołuje reakcję, organizm broni się przeciw silnej dawce zaszczepionej trucizny nawet wówczas, gdy stosuje się ją w celach leczniczych, i wytwarza przeciwciała, które to przeciwciała obecny słownik polityczny nazywa reakcją… Na dłuższą metę oddziaływanie małej dawki jest większe, bo spotyka się ona z mniejszym odporem zaatakowanego organizmu; ale ta homeopatyczna metoda jest dla bolszewickich felczerów za powolna, więc odnoszą się do niej z niechęcią. Oni nie chcą osiągnąć skutku w dalszej perspektywie, chcą brutalnego i radykalnego oddziałania, jak najbardziej chcą reakcji, by mieć podstawę i pretekst do zwiększania porcji wstrzykiwanej trucizny, choćby do dawki śmiertelnej.
Rosjanie nie są ani tacy potężni, ani tacy silni, jak sądzi świat; ale Rosjanie są znacznie bardziej niebezpieczni, niż świat sądzi.
Tylko szaleńcy albo marzyciele mogą sądzić, że jakąś wielką amerykańską pożyczką można przekonać Rosjan do tego, żeby się wycofali z Europy, opuścili zachodnie tereny, kotlinę Dunaju… Kiedy właśnie teraz poprzez przysłanych z Moskwy popleczników Rosjanie metodycznie obrabowują Finlandię, Polskę, Niemcy Wschodnie, państwa bałtyckie, Węgry, Czechosłowację, Rumunię, Bułgarię, część Austrii, nawet małą Albanię… i rabowaliby również Jugosławię, gdyby Tito nie zaczął się sprzeciwiać; choć właściwie nie widać jasno wartości i sensu sprzeciwu Tity, konflikt jugosłowiański może być równie dobrze wyreżyserowaną przez Moskwę komedią, co rzeczywistym sporem. To przecież fantastyczny „interes”, jedna z największych wypraw rabunkowych w historii, jeszcze nigdy dotąd tak systematycznie, z tak nowoczesną spedytorską organizacją zwycięzca nie obrabowywał zawłaszczonych krajów z pszenicy, tłuszczów, benzyny, węgla, maszyn, fabryk, siły roboczej i fachowców! – jak robią to Rosjanie w podbitych przez siebie krajach, i będą robić wszędzie, gdzie tylko sięgnie ich ręka i gdzie na to pozwolą. Rosjanie byliby szaleni, gdyby za jakieś szmaciane amerykańskie 10 miliardów dolarów zwrócili te tereny ich właścicielom, zwyciężonym narodom.

Rosjanie wycofają się z Europy tylko wtedy, kiedy zostaną do tego zmuszeni orężem. Albo jeśli w Sowietach coś się wydarzy. Stara, klasyczna metoda anglosaska polegała na tym, żeby przekupić i skłócić przywódców wroga. Podobna próba prowadzona jest teraz w krajach satelickich; w Sowietach nie widać jeszcze poważniejszych śladów, prewencja jest tam doskonalsza, ale śmierć Żdanowa też może być jakimś znakiem – i ostatnia nadzieja, że bestie rewolucji pożrą się nawzajem.

Re: rola inteligencji, kadry zarządzającej i roboli w życiu Narodu

Gdzie jest ta elita, która, według nadziei Ortegi y Gasseta, miała hamować, wychowywać, uczyć moralności zdziczałego i kierującego się instynktami człowieka tłumu? Gdzieś jest, to pewne. Ukrywa się. Stara się pozostać bezbarwna, przechowuje święte księgi, rękopisy w aktówce, w torbie do schronu…

Ta elita jest śmiertelnie zmęczona. Kto tego nie przeżył, nie wie, co musiała znosić – i co przemilczeć! – przez ostatnie dziesięć lat. Gdy nadejdzie chwila, w której będzie można wreszcie przemówić, nie zdoła już wydobyć głosu.
Pseudozajęcia nie przynoszą satysfakcji. Ryć ziemię to owszem. Uszyć buty zgrabnie, fachowo, to także coś. Wyleczyć chorego ze znajomością rzeczy, lege artis. Napisać książkę z całej duchowej mocy, przesycić ją prądem – to tak. Ale być dyrektorem czy „wyższym urzędnikiem”, drapać się przez całe życie wymanikiurowanymi paznokciami, nudzić się za parawanem próżnej pychy, jaką podobne zajęcia wytwarzają w duszy… to nie może przynosić satysfakcji. I bać się odpowiedzialności. Bo to się właśnie dzieje. Dlatego teraz skamlą, czują już, że w którąkolwiek by się stronę świat obrócił, dla nich nadszedł bezlitosny sprawdzian, egzamin z odpowiedzialności i rzeczywistej pracy.
Wieczorem łódka przewozi mnie z Pesztu do Budy. Wracam do domu tramwajem, który kursuje już pomiędzy dworcem Południowym a Starą Budą, wagony są czyste. W mieszkaniu przy Klasztornej biorę kąpiel, potem na piecyku elektrycznym gotuję kolację, zapalam światło w pokoju, włączam radio i do północy słucham utworów Händla i Césara Francka. A wszystko to zawdzięczam kilku tysiącom węgierskich robotników, którzy sprawili ten cud: w trzy miesiące po zakończeniu oblężenia po Budzie kursuje tramwaj, w mieszkaniu budańskim z kranu płynie woda, jest światło i można słuchać radia. Myślę o nich z wielkim szacunkiem, bo zdaję sobie sprawę, w jakiej sytuacji dokonali tego cudu: bez zapłaty, w straszliwie trudnych warunkach życia i pracy, gdy wszystkiego brakuje. To naprawdę bohaterski czyn. W tym zepsutym, chciwym, niekulturalnym i gnuśnym społeczeństwie tylko dawni socjaldemokratyczni robotnicy przemysłowi są coś warci. Reszta tylko się im przygląda.

Re: prorok z Budy

Głupota jest jednak bardziej agresywna niż chciwość czy okrucieństwo. Z człowiekiem chciwym lub okrutnym w końcu można jakoś dobić targu, jeśli ma rozum w głowie. Ale człowiek głupi jest śmiertelnie groźny, bo nieobliczalny i niedostępny. Nie można z nim dyskutować. Właściwie nie ma się jak przed nim bronić; można go jedynie znosić jak klęskę żywiołową. Jego bezwzględność, egoizm, upór są piekielne.
Jaka będzie przyszłość?… „Przełom”?… Ale przecież przyszłość jest już tu! Czy może być czym innym niż skutkiem teraźniejszości, czy jakakolwiek inna przyszłość wyrośnie z kiełków, które obecna epoka w sobie nosi i przechowuje? Czy można założyć, że jakikolwiek przewrót wojskowy czy społeczny urodzi inną przyszłość niż ta, która poczęła się z godów terroru, puszczonych wolno instynktów i zemsty udręczonych tłumów? Przyszłość logicznie i bezpośrednio wynika z teraźniejszości. Zamiast problemu żydowskiego będziemy mieli problem niemiecki czy klasowy – ale wszystko będzie dokładnie takie, jakie może być, sądząc z dzisiejszych warunków.
Tyrania zawsze przygotowuje świat dla prawnuków: wtedy wszystko będzie piękne, dobre, doskonałe; aby to nastąpiło, trzeba jednak, by obecne pokolenie wytrzymało wszelką nędzę i poniosło ofiary. Kto wreszcie powie głośno, że prawnuki w swoim czasie zatroszczą się o siebie – a my, którzy żyjemy teraz, nie jesteśmy ani egoistyczni, ani bezmyślni, gdy pragniemy zająć się przede wszystkim własnym losem?
Wielkie Systemy spisały na straty człowieka jako czynnik kształtowania świata. Nie interesują się nim, traktują go jak surowiec. Trzeba mieć nadzieję, że ten fakt przesądzi w końcu o ich upadku. Człowiek nie jest materiałem poddającym się neutralizacji: w jakiekolwiek naczynia by go wcisnąć, wykonany jest z materiału wybuchowego, przeto któregoś dnia zacznie osobiście odpowiadać Wielkim Systemom. W tym ostatnia nadzieja.

Re: co jest w życiu ważne

W nocy szaleńcze bombardowanie. Wracam do domu po północy niemą ulicą budańską, pod rozgwieżdżonym niebem. Ani jednej chmurki. Jaśnieją wszystkie gwiazdozbiory, jakie tylko soczewka ludzkiego oka jest w stanie dostrzec. Jak gdyby wszechświat chciał się nam ukazać w całej swej pompie. Wynurzam się spod ziemi, z dołu, patrzę na jaśniejące niebo i pośrodku zimnej jesiennej nocy czuję taki zachwyt, jakby mnie ktoś obdarował, jakby te miliardy i miliardy gwiazd zostały przypięte na niebie na cześć ludzkiej kreatury. Niepojęcie wielką rzeczą jest żyć.
Ogrodnika niepokoi sytuacja na świecie: boi się o swoją świnię, która jest niewątpliwie zagrożona wskutek sytuacji międzynarodowej. Z jednej strony musi ją chronić przed zakusami wałęsających się żołnierzy niemieckich, z drugiej strony boi się nowego porządku światowego. Jego obawy są głębokie, historyczne i uzasadnione.

Przed południem odwiedzam świnię w chlewie, żeby się jej dobrze przyjrzeć. W końcu zawsze chodzi o tę świnię. Taka jest prawda. Wszystko inne, co się na niej zasadza: ustrój światowy, światopogląd, organizacje społeczne – to mgliste miraże.
Franciszek Józef przechadzał się elastycznym krokiem i co jakiś czas pytał: „Jakie są zbiory?”. W kawiarniach literackich Monarchii wyśmiewano go za to.

Ale w końcu okazało się, że Franciszek Józef miał całkowitą rację, zadając to pytanie. Bo zawsze o to chodzi. A cała reszta to implikacje i skutki.

Re: koniec kultury

Kto milknie, niech nie ogłasza hucznie, że zamilknie. Zamilknąć trzeba w świecie bezszelestnie.
Coraz bardziej niewyobrażalne, bym zaczął pisać do gazet, czasopism, bym zjawił się w życiu publicznym jak dawniej. To coś takiego, jakbym, częściowo nieprzytomny, mówił do ludzi w ciemnym pokoju. Ten ciemny pokój był młodością. A potem nagle rozjaśniło się, zapalono światło i wreszcie ujrzałem tych, do których mówiłem. I słowo utknęło mi w gardle.
Wydawca rozlicza się ze mną. W ciągu pierwszych dwóch tygodni epoki forinta moich wszystkich książek w całym kraju sprzedano łącznie sześć egzemplarzy. Honorarium za nie wynosi czternaście forintów trzydzieści fillerów, które zostają mi natychmiast wypłacone.

Mógłbym już więc moich czytelników, małą, zżytą rodzinę, poznać osobiście. Gdy zmienią mieszkanie, na pocztówce podadzą nowy adres. Warto by zrobić zdjęcie grupowe – w środku ja niczym wychowawca klasy na fotografiach maturalnych, wokół mnie pilni czytelnicy, konkretnie sześć czy osiem osób. I podpis: „Sándor Márai w kręgu swoich czytelników”.
Pokazuję Mr. Blackowi książki: tłumaczenia Babitsa, przekłady sztuk Sofoklesa, całego Szekspira, które od stu lat tworzy, szlifuje, udoskonala każde pokolenie węgierskich poetów, przekłady Arystofanesa dokonane przez Jánosa Aranya, nową Odyseę, wiersze Baudelaire’a w przekładach Árpáda Tótha… Twarz mu poważnieje. Tego, tylko tego nie są w stanie pokazać mu nigdzie w sąsiednich krajach, ani w Jugosławii, ani w Bułgarii, ani w Rumunii.
W Bernie ukazało się niemieckie wydanie Zazdrosnych. Egzemplarz, który otrzymałem, jest bardzo ładny: układ typograficzny, litery, papier, płócienna oprawa, okładka, wszystko przypomina dawne tradycje księgarskie. Książki wyglądały niegdyś tak, jak ten liczący sobie 460 stronic solidny tom. Czy takie książki znajdują jeszcze czytelników, w kraju i na świecie? Wątpię. Obojętność dusi wszystko. W Szwecji publiczność stała się tak samo prymitywna, jak w Szwajcarii czy Ameryce. Może jeszcze Anglia. Może kilka osób we Francji. Naszym prawdziwym wrogiem jest nie bolszewizm, nie polityka. Naszym prawdziwym wrogiem jest obojętność mas.
Moja rola na Węgrzech zakończyła się, kultura, której byłem jednym z wyrobników, odeszła wraz ze swoją klasą, do której należałem, a której czas też się wypełnił; długo potrwa, nim chłopstwo i robotnicy wyłonią z siebie nową warstwę kulturotwórczą, robotnicy będą potrzebowali jednego pokolenia, chłopstwo dwóch; nie wierzę w „zmianę”, najwyżej w wiele mniejszych zmian, ale nie mam z nimi nic wspólnego, nie chcę kontrrewolucji tak samo, jak nie mogę z poczuciem dobrego sumienia brać udziału w tej narzuconej nam przez Sowietów, niezależnej od woli narodu rewolucji; a więc muszę wyjechać. Moje książki, dzieło mojego życia, trafią do rupieciarni czasu, do magazynu albo na śmieci… ale nie wolno się obrażać, może winien jestem tę ofiarę, by naród węgierski mógł pójść drogą, która prowadzi do wyzwolenia nowej kultury. Bo nic innego nie będzie mogło tego narodu wyzwolić, tylko kultura. Moja klasa stworzyła wiele, ale pilnując swego interesu klasowego, zaniedbała wyzwolenia całego ludu węgierskiego siłami kultury. Za to trzeba zapłacić. Więc płacę.
Ci moi podekscytowani i chciwi współcześni sądzą, że ja teraz milczę, żeby kiedyś – „kiedy nadejdzie odpowiednia chwila” – ryknąć na całe gardło. Ale to nieprawda. Ja milczę, bo już prawie nie ma do kogo mówić.

Re: jak żyć?

Po południu niczym zjawy pukają do drzwi nasi krewniacy, sąsiedzi z Budy. Przez dziewięć tygodni dniem i nocą siedzieli w piwnicy przy ulicy Attili wraz z siedemdziesięcioma innymi osobami. Przynoszą pierwszą bolesną wiadomość: dozorca naszego domu przy ulicy Mikó zmarł z ran odniesionych podczas oblężenia. Jego żona pozostała w piwnicy zrujnowanego domu i powiadamia nas, że przechowała część naszych rzeczy. Jej męża nie chciano przyjąć do żadnego szpitala, zmarł w piwnicy, a ostatnie jego słowa do żony brzmiały: „Pilnuj domu”.

Płaczę po raz pierwszy od tygodni, opłakuję człowieka, który był wzorem uczciwości, męskości i wierności; w ostatnim straszliwym roku, angażując wszystkie siły i wiedzę, chronił nasz dobytek i nas samych, wytrwał do ostatniej chwili, opierał się strzałokrzyżowcom, którzy podczas oblężenia mnie poszukiwali, chcieli mnie zabrać i zabić, po czym w bezsilnej złości obrabowali i podpalili nasze mieszkanie. Został ranny właśnie wtedy, gdy pod ostrzałem bombowym ratował cudze rzeczy. Na swoim skromnym stanowisku był wartownikiem, bohaterem, walczył i do ostatniej chwili zachował to, czego zgodnie z przekonaniem miał obowiązek strzec. Istnieje również bohaterstwo dozorców, kto przeżył minione miesiące, wie, jak wiele mógł uczynić człowiek w jego sytuacji, jaka to prawda i jak bardzo prawdziwe bohaterstwo!

Muszę się dostać do Budy, chcę porozmawiać z jego żoną, pocieszyć ją i zatroszczyć się o jej los.
Wraz z Mindszentym aresztowano również księcia Pála Esterházyego. Książę, jak na ogół węgierscy arystokraci, był beau joueur i w ostatnich latach bardzo ładnie tracił – bez zwracania na siebie uwagi i skarg, bezgłośnie stracił 200 000 mórg, historyczną rolę, ożenił się z tancerką baletową i żył sobie bez trosk w trzypokojowym mieszkaniu w Budapeszcie, mówiąc, że otrzymał od narodu wszystko, co człowiek może otrzymać, więc nie ma prawa stąd wyjeżdżać teraz, kiedy gorzej mu się wiedzie. To była z jego strony szczera postawa. W minionych latach mógł wyjechać niezliczoną liczbę razy, legalnie lub na czarno, w Austrii zostało mu coś z siedemdziesiąt tysięcy mórg… ale nie wyjechał. A teraz aresztowano go za „spekulowanie walutą”. Prawdopodobnie to też pięknie odegra, tortury i więzienie, w sposób godny księcia. Bardzo niewielu ludzi zdało w minionych latach na Węgrzech egzamin tak dobrze, jak ten arystokrata.
Niedawno zaproszono [Janosa - przybranego syna Maraia] do zamożnego domu na podwieczorek urodzinowy. Kiedy wrócił, rozemocjonowany opowiadał, co widział. „Co lepsze? – spytałem. – Bogactwo czy to dziadowanie, w jakim żyjemy? – To lepsze – odpowiedział bez wahania – bo tego nie zazdroszczą”.

Potrzebowałem z górą czterdziestu lat, by dogłębnie, całym sercem zrozumieć to, co on wyssał z mlekiem matki.

Dodaj komentarz