Three Women (warto)

Tajemniczy i niezwykle pechowy projekt Lisy Taddeo, czyli autorki książki, która jest podstawą serialu.

Który był robiony jeszcze w kowidzie, miał wyjść w 2022 na Showtime, po wchłonięciu Showtime przez Paramount został skancelowany (mimo że chyba był gotowy do emisji), rok temu niby przejął go Starz, ale chuja z tego wyszło. Ale na początku 2024 w tajemniczy sposób znalazł się na torrentach, w dziwnej kopii (z logo svt, czyli szwedzkiej telewizji publicznej i bez jakichkolwiek napisów). W lutym ma być premiera w Australii (serwis Stan – liczymy na lepszy rip z napisami was!), natomiast odnośnie USA cisza. O Polsce lepiej nie wspomnę.

Co mogło straumatyzować tzw. suitsów z Paramounta, że wyjebali ten serial na najwyższą i najciemniejszą półkę szafy w piwnicy? Być może sam temat.

A mianowicie: female sexuality*.

*w sumie to raczej human needs in general

Za:

– Tematyka, czyli seksualność kobiet. Pokazana realistycznie, a więc jako coś odbiegającego zarówno od tego, co można zobaczyć w pornosach (bitch in heat, marząca o przysłowiowym trzydziestocentymetrowym dymiącym bolcu), jak i tego, czego by chciały oszołomy religijne (niewinna i skromna lelija, pasywna, reagująca na władczą męskość, bez jakichkolwiek własnych potrzeb).

– Bohaterki. Like, literally. Wszystkie cztery.

a) Lina grana przez Betty Gilpin:

Sfrustrowana seksualnie kura domowa i matka, z którą mąż nie tylko nie chce uprawiać seksu, ale nawet w ogóle jej dotykać.

Główny problem: brak seksu (?).

Kierunek zmian:

b) Sloane grana przez DeWandę Wise:

Kobieta sukcesu. Bogata, mająca wspaniały dom, męża, rodzinę, córkę, pozycję, figurę, waginę, jebniętą matkę, itd. W otwartym związku, w którym partnerzy akceptują skoki w bok, o ile są kontrolowane.

Główny problem: to, że masz prawie wszystko, wcale nie oznacza, że masz wszystko to, czego pragniesz:

Kierunek zmian – chyba wiadomo…

c) Maggie, grana (rewelacyjnie, a nie widziałem jej wcześniej w niczym) przez Gabrielle Creevy:

Working girl. Kobieta, która nie odniosła sukcesu. Kelnerka w dinerze, mieszkająca z rodzicami lubiącymi zaglądać do kieliszka, jakaś taka przygaszona szara mysz i wogle.

Główny problem: taki jeden jej nauczyciel z liceum – nauczyciel roku normalnie…

Kierunek zmian: ustalenie, czy związek nauczyciela i szesnastoletniej uczennicy to była zakazana niczym Belli i Edwarda miłość, czy jednak wykorzystywanie seksualne.

d) Gia, grana przez Shailene Woodley:

Nowojorska dupa w żakiecie, dziennikarka (wiecznie) u progu sukcesu, życie seksualne raczej udane (może oprócz kwestii bycia „tą drugą”):

Główny problem: zobowiązała się napisać książkę, która (jakoś) nie może powstać. Plus pewne drobne traumy rodzinne.

Kierunek zmian: eksploracja „prawdziwej Ameryki”, czyli tego czegoś między NY a LA. Z wiadomym skutkiem (kto z kim przestaje…):

e) Bonusowa laska, czyli Jenny, grana przez boską jak zwykle Lolę Kirke. Wzorcowa eko-neo-hipiska, co to nic co ludzkie nie jest jej obce, a tolerancja to jej drugie imię:

Do kurwa czasu, oczywiście:

f-z) A są tutaj też faceci:

    • Mąż Liny, który jest albo aseksualny, albo jest gejem. Raczej to pierwsze, bo nawet gej miałby problem się oprzeć takiej walkirii jak Betty Gilpin.
    • Były chłopak Liny, który tytanem intelektu z pewnością nie jest, ale swoją wąską długą użyteczność posiada.
    • Mąż Sloane, który wydaje się w pełni akceptować swój otwarty związek z żoną. Ale czy czarny facet (nawet bogaty i działający w branży haute cuisine) może przeskoczyć pewne ograniczenia… płciowo- rasowe kulturowe?
    • Potencjalny chłopak Sloane (znany chyba najbardziej z The Gifted Blair Redford), co do którego nie wiemy bardzo długo, czy jest uwodzonym, uwodzącym czy po prostu małym chłopcem, co to ewentualnie chciałby zaruchać.
    • Pan od angielskiego Maggie, czyli wzorcowy nauczyciel z ciągiem na nastki, Koleś, na którego bajer żadna trzydziestka i wyżej w życiu by się nie nabrała. Ale na szczęście dla niego, grasuje w rewirach, gdzie dominują młodsze osobniczki…
    • And last but not least Jack, czyli „chłopak” Gii. Na początku typowy comedy relief, potem w sumie creepy stalker, który jednak na końcu okazuje się postacią najbardziej chyba tragiczną w serialu. Bo jego desires są niestety aż za bardzo conventional (uszczęśliwić kobietę, której się chyba nie da uszczęśliwić / sama musi się uszczęśliwić).

– Aktorstwo topowe. Praktycznie nikt nie odstaje, poza może Wise, która jest IMO trochę za bardzo angry black woman momentami. Ale może jestem zbiasowany po linii rasowej czy klasowej (bogata czarna laska to nie jest częsty widok w serialach). Ale sceny wygarnięcia wszystkim wszystkiego w 9 i 10 odcinku świetne.

– Scenariusz i dialogi też bardzo dobre. Zarówno jeśli chodzi o elementy śmiechowe jak i poważne.

W pierwszym obszarze należy wyróżnić sceny seksu oraz jego konsekwencji.
Przykładowo, w trakcie sceny ostrego rżnięcia Liny i Aidena w samochodzie rżałem ze śmiechu. Bo dla uczestników wydarzenie było na pewno epickie i ekscytujące. Natomiast dla widzów – zabawne. Cała specyfika seksu w jednej scenie: bezpośredni uczestnicy żyją burzą hormonów, a dla obserwatora to tylko jakieś dziwny kłąb spoconych członków.
To samo jest w scenie seksu Gii i Jacka (też w samochodzie), z mega zabawną (do czasu) konsekwencją. Czy sceną wspomaganego chemicznie epickiego czworokąta (cóż mogło tutaj pójść nie tak?) z e09. Tylko nieporadne macanki Maggie i Aarona jakoś niegdy nie są zabawne…

Ale nie bójcie się, dołów nie zabraknie. Chyba najbardziej przejebana scena poronienia w historii. Dzielna Maggie dostająca od życia w dupę raz za razem. Sloane błyskawicznie sprowadzona do roli małej dziewczynki przez matkę i resztę rodziny. Anioł (?) Jack mający wreszcie dość odpałów Gii. I można by tu spokojnie ciągnąć dalej…

Na special mention zasługują rodzice Maggie. Świetnie pokazane, jak katastrofalny dla dziecka może być rodzic-alkoholik, nawet jeśli upija się „na zabawnie”, albo „na spokojnie”. Bo wystarczy ten jeden jedyny moment w życiu, kiedy zlekceważysz prośbę dziecka o pomoc / rozmowę, bo jesteś najebany… I koniec – zajebałeś jako rodzic…

– Super sceny seksu. Czy łoniaki i kutasy były autentyczne, czy wygenerowane rekwizytowo / komputerowo, nie ma znaczenia. Ważne, że jest realistycznie. Czyli czasem fajnie, czasem śmiesznie, czasem beznadziejnie. Ale widać, że po coś ludziom ten seks jest potrzebny.

– Poważne traktowanie różnych aspektów życia naszych bohaterek.

Bo czy Lina jest „grzeszna”, skoro modli się o to, żeby kochanek do niej zadzwonił w sprawie zdrady małżeńskiej?
Czy Sloane jest „dziwką”, skoro narusza zasady, na które się z mężem umówili i manipuluje wszystkimi, żeby dostać to, czego chce?
Czy Maggie jest „sama sobie winna”, skoro konsent generalnie był. A i penetracji w sumie nie było, tylko epicki cunnilingus? To co to za „wykorzystywanie”, skoro to on jej robił dobrze?
Czy Gia jest „popierdolona”, skoro nie może sobie poradzić ze swoimi demonami?

– Wkurwiające otwarte zakończenie. Żadnego „no a dla naszych bohaterek wszystko skończyło się szczęśliwie”. Niczego się nie dowiadujemy poza tym, że postaci dramatu mają pewne potrzeby, które chcą mieć zaspokojone. Czasami za wszelką cenę…

– Bardzo fajnie pokazana kobieca przyjaźń. W różnych formach.
Gia i Lina w sumie ratujące sobie nawzajem życie (sceny dziobania indywidualistki Liny przez inne kury domowe straszne).
Billie próbująca pomóc Maggie, która jednak długo nie daje sobie pomóc.
Fasadowa „przyjaźń” Sloane i Jenny, zniszczona przez hormony.

– Super dupy. Same cholernie seksowne aktorki, każda żetakpowiem innego typu. O dziwo (?) najbardziej mi się podobała Creevy, bo to klasyczna „cicha woda” (nie mająca oczywistej urody pozostałych aktorek), ale jak tylko jest taka potrzeba scenariuszowa, to oczu od niej nie można oderwać:

#welshgirl

Bardzo mi się też (niezmiennie) podoba Woodley, z której dziennikarze polewali jakiś czas temu że jest nawiedzona na naturalną medycynę, sama sobie robi kosmetyki, itp. No i chuj wam w dupę ludzie, bo aktorka wygląda na ekranie raz super, a raz mniej super. Czyli jak normalna kobieta. A nie jak biedna Nicole Kidman, co to niedługo będzie mogła bez charakteryzacji grać Jokera w remaku Batmana (seksizm+ageizm, wiem)…

Przeciw:

  • Kilka słabszych momentów, zwłaszcza w samej końcówce (wyimaginowane spotkanie wszystkich lasek, wspierających Maggie w jej walce), ale jak na debiut kreatorki, to jest dobrze. I mogło być gorzej. Witcher s03 nevar forget.
  • Writing momentami trochę za bardzo „książkowy”, czyli postaci / narratorka odpalają długie monologi, irytujące w medium wizualnym.
  • Otwarte zakończenie może jednak niektórych widzów wkurwić.
  • Nigdzie w necie nie ma napisów, więc kto chce obejrzeć, ten na razie musi nie tylko spiracić, ale dodatkowo jeszcze bardzo dobrze znać angielski (dialogi są jednak nieco bardziej skomplikowane niż w filmie z Van Dammem).
    Edit: as of 16.02.24 problem znikł – pozdrawiamy towarzyszki i towarzyszy z Australii.

Pierwotnie miałem dać do „można”, ale jak już się tak rozpisałem, to widzę że jednak trza dać do „warto”. 😉

Czekam na epicką recenzję by Aneta Kyzioł w Polityce. Albo jeszcze lepiej by Janusz Wróblewski, który jest od jakiegoś czasu jeszcze bardziej inclusive and privilage-aware niż towarzysze z ZSRR osoby osobowcze z USA. Jak czytam w recenzji kwiatki typu „obsada wspaniale zróżnicowana rasowo i genderowo”, albo że „progresywny przekaz feministycznej reżyserki” to srać mi się zachciewa.

Zarówno tęczowe lewaki jak i (w swoim mniemaniu wcale nie) brunatne prawaki zapominają o złotej myśli Deng Xiaopinga. Że nieważne czy laska jest czarna czy biała, ważne czy warto ją da się przeruchać. Czy jak to tam szło… Czyli w przypadku rozrywki / dzieła artystycznego: jak to jest zrobione i czy jest sens się z tym zapoznawać.

Soundtrack:

Dodaj komentarz