The Deuce s03 (można)

Finałowy sezon zasłużonej serii. Tym razem startujemy w 1985 r., kiedy to w Nowym Jorku startuje epidemia AIDS. Nie tylko z tego powodu, trup ściele się gęsto.

Za:
  • Sensowny entertainment. Oglądasz z przyjemnością, mimo że w sumie (celowo) nic się nie dzieje (patrz „przeciw”).
  • Swego rodzaju fresk, prezentujący różnorodne (i bardzo liczne – patrz „przeciw”) postacie na tle zmieniającego się NY.
  • Technicznie (zwłaszcza kostiumy, scenografia, zdjęcia) jest bardzo dobrze.
  • Pocztówka obrazowo-dźwiękowa z nieistniejącego świata (osiągająca peak w końcowej, fantastycznej scenie „nałożenia” starych postaci na współczesny Nowy Jork).
  • W serialu mieli szansę zarobić aktorzy i aktorki o bardzo zróżnicowanym poziomie urody. Prawie każdy aktor jest tzw. „charakterystyczny”.
  • Serial dla starych dziadków.
Przeciw:
  • 50 tzw. arców, i w sumie w żadnym nic specjalnie ciekawego się nie dzieje. Jedne postaci umierają, drugie się rozwodzą, kolejne „wychodzą na prostą”. Rozumiem zabieg scenarzystów (slices of life), ale jak się coś takiego porówna z serialami, w których jednak coś się dzieje (np. opisane poniżej Impulse, przy którym odpalasz kolejne odcinki normalnie jak podupcony niczym narkoman na głodzie), to widz sobie uświadamia, że jakby „Kronik Times Square” nie obejrzał, to w sumie niewiele by stracił… Bo scenariuszowo to serial nie jest najwyższych lotów.
  • Dialogi poniższej jakości (Bobby dowiaduje się u lekarza, czy to plus, czy minus), pojawiają się w serialu rzadko…

Doc: You should always wear a condom, of course, and, if possible, you should probably withdraw before ejaculation. Use lubricant to prevent tearing. And no rimming.

Bobby: What? What’s that?

Doc: Putting your tongue around the edges of the anus or inside it.

Bobby: Why the fuck would I do that?

😎

Doc: Can I give you a little advice? If you’re so concerned about this, you should probably consider practicing monogamy going forward.

Bobby: Trust me, Doctor. I’m done with the strange.

😆

  • Do chuja ile może być tych arców w jednym serialu? Perypetie uczuciowo-biznesowe Vinca i Abby. Feminizm plus perypetie ucz-biz Candy. Gene i Chris „czyszczą” miasto (plus perypetie…). Próby emancypacyjne Lori (same perypetie). Rise and fall seksualnego imperium Bobby’ego (zero perypetii). Paul wraz z chłopakami (sporo perypetiów). Melissa z tatą i mężem (wiadomo). A to tylko w tym sezonie i nie licząc postaci, które nie mają swoich arców. Ktoś tu chyba się za dużo The Wire naoglądał…
  • Nostalgia to fajna rzecz, ale co za dużo, to niezdrowo. AFAIR cały numer Dwutygodnika był kiedyś o tym. Jaki sens, poza przyciągnięciem widzów przed „ekrany”, ma zrobienie serialu o historii NY, pokazanej przez życie kilku… dziesięciu (?) postaci, jeżeli w tym serialu nie ma klasycznego „plota”?
  • IMO akcja #metoo nieco zaszkodziła serialowi. Najlepszy był pierwszy sezon, w którym dominowały kurwy i alfonsy, czyli seks jako element brutalnej rzeczywistości. A kolejne sezony zaczęły się oddalać od kwestii czysto artystycznych w kierunku „zajmowania stanowiska”, chyba nie tylko z uwagi na opisywane „przemiany historyczne” (wybuch pornografii najpierw kinowej a potem VHSowej), ale też żeby pokazać, że „mamy poważe przemyślenia socjologiczne, drogie widzki i widzowie”. Kwestie kosztów funkcjonowania w seksbiznesie są bardzo rozbudowane (arce Candy i Lori), ale wszystko kręci się tu wokół kasy, feminizmu, eksploatacji i ewentualnie problemu tzw. gonzoizacji. Czyli pełna poprawność polityczna i brak tzw. kantów, z których „prawdziwa sztuka” często się składa. A przykładowo u konkurencyjnych Japończyków (Naked Director) seks nigdy nie znika z porno, a postaci do końca są tajemnicą dla widza.
  • Serial dla starych dziadów.

Werdykt: sympatyczna rozrywka na jesienne wieczory, ale osobiście preferuję rzeczy bardziej pikantne i lepiej przygotowane.

Dodaj komentarz